Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Dziwne interesy Jonny'ego D. Europa w ogniu nienawiści

Europa w ogniu nienawiści

Artykuł opublikowano w dwutygodniku „Polska Niepodległa” nr.18/2018

Rządy razem z lewackimi organizacjami „zaimportowały” muzułmański antysemityzm na nasz kontynent i odtąd Europa na własne życzenie stała się kolejnym polem wojny arabsko-żydowskiej.

I. Europejski teatr konfliktu bliskowschodniego


Taki obrazek. Mamy kwiecień 2018 r. Ulicami Berlina idzie dwóch młodych ludzi – studiujący w Niemczech Izraelczyk i jego miejscowy kolega. Obaj mają na głowie tradycyjne żydowskie jarmułki.
Nagle zostają zaatakowani przez trzech napastników, jeden z nich zaczyna ich bić pasem z metalową klamrą – a wszystko przy wtórze rasistowskich wyzwisk. Jak się okazało, najbardziej agresywny z atakujących to 19-letni syryjski „uchodźca”, przybyły do Niemiec w 2015 r. Co ciekawe, napadnięty Żyd przyznał później, że nawet nie jest wyznawcą judaizmu, a jarmułkę założył tylko po to, by udowodnić swojemu koledze, że wbrew jego twierdzeniom po Berlinie można się bezpiecznie poruszać w żydowskim nakryciu głowy. Daleko nie zaszli.

Powyższa przygoda, to tylko jeden z setek incydentów do których dochodzi regularnie za naszą zachodnią granicą. Ich natężenia nie mogły dłużej ignorować nawet tamtejsze media i władze, do tej pory skrupulatnie chowające głowy w piasek. Zaczęto wręcz mówić o fali „nowego antysemityzmu” i - rzecz dotąd niespotykana – głośno artykułować jego muzułmańskie podłoże. Do tej pory bowiem grzech antysemityzmu przypisywany był wyłącznie tzw. skrajnej prawicy, do którego to worka wrzucano razem zarówno regularnych neonazistów, jak i ugrupowania „populistyczne” (a w istocie, jak podkreśla Daniel Pipes, cywilizacjonistyczne) w rodzaju AfD czy PEGIDY. Jednak prawda jest brutalna – gros antyżydowskich ataków jest dziełem nachodźców, szczególnie z ostatniego „naboru” będącego efektem polityki Angeli Merkel spod znaku „herzlich willkommen” („serdecznie witamy”) i „wir schaffen das!” („damy radę!”).

Tylko w 2017 r. niemiecka policja odnotowała 1453 przestępstwa o charakterze antysemickim, co się przekłada na cztery tego typu zajścia dziennie – a są to jedynie oficjalnie zgłoszone przypadki, „ciemna liczba” niezgłoszonych przestępstw pozostaje niewiadomą. Pewne pojęcie o skali problemu mogą dawać ustalenia berlińskiej organizacji RIAS, wg której w samej stolicy Niemiec w 2017 r. doszło do 947 antysemickich incydentów, co stanowi w porównaniu z rokiem 2016 wzrost o 60 proc. Do najbardziej spektakularnej manifestacji doszło 8 grudnia nieopodal Bramy Brandenburskiej w reakcji na uznanie przez Donalda Trumpa Jerozolimy stolicą Izraela. Palono izraelskie flagi, wznoszono okrzyki w rodzaju „zabić Żydów”. Podobne demonstracje powtórzyły się jeszcze 10. i 12. grudnia. Swoją rolę odgrywa tu oczywiście szowinistyczna polityka państwa izraelskiego, urządzającego Palestyńczykom cykliczne masakry i traktującego strefę Gazy niczym wielki obóz koncentracyjny. Niezależnie jednak od przyczyn, fakty są takie, że rządy europejskich państw razem z lewackimi organizacjami opętanymi nienawiścią do zachodniej, łacińskiej cywilizacji, „zaimportowały” muzułmański antysemityzm na nasz kontynent i odtąd obrazki rodem z Bliskiego Wschodu są elementem naszej codzienności. Innymi słowy, Europa na własne życzenie stała się kolejnym polem wojny arabsko-żydowskiej.

II. Eskalacja przemocy


Już teraz kanclerz Merkel zmuszona była przyznać, że żydowskie placówki, takie jak szkoły i synagogi nie są w stanie funkcjonować bez ciągłej policyjnej ochrony. Co więcej, nie widać szans na to, by ów przeniesiony do Europy antagonizm wygasł wraz ze zmianą pokoleniową – przemoc wobec żydowskich dzieci szerzy się również w szkołach, od podstawówki począwszy. Na porządku dziennym są ataki fizyczne, nie wspominając już o słownym mobbingu w rodzaju: „Powinnaś zostać zabita, bo nie wierzysz w Allaha” czy „Powinno wam się poodcinać głowy”. Podobne „uprzejmości” spotykają również uczniów chrześcijańskich, a nawet nauczycieli (np. „Ta ździra nie będzie mi mówiła, co mam robić”). W niektórych niemieckich szkołach odsetek uczniów z rodzin imigranckich sięga nawet 90 proc., częste są przypadki kolportowania materiałów propagandowych Państwa Islamskiego. Doszło do tego, że przewodniczący Centralnej Rady Żydów w Niemczech Josef Schuster zaczął przestrzegać przed publicznym noszeniem jarmułek, zaś rabin Daniel Alter z berlińskiej gminy żydowskiej już w 2012 r. określił pewne dzielnice tego miasta jako „no-go areas dla Żydów”.

Z podobną eskalacją nienawiści mamy do czynienia również w innych krajach Zachodniej Europy. Francja jest już w zasadzie terenem regularnej wojny, Żydzi w miejscach publicznych ukrywają swoją tożsamość, mnożą się napaści na żydowskie instytucje i sklepy, dochodzi do morderstw. W efekcie, półmilionowa diaspora francuskich Żydów żyje w ciągłym poczuciu zagrożenia, czego skutkiem jest narastający exodus do Izraela. W Wielkiej Brytanii w porównaniu z rokiem 2016 liczba fizycznych ataków na Żydów wzrosła o 78 proc., zaś wszystkich aktów antysemickich o 30 proc. (dane za 2017 r.). Podobnie rzecz się ma w Szwecji, gdzie nieliczni żydowscy obywatele (ok. 15 000) są regularnie zastraszani, zaś publiczne noszenie jarmułek czy gwiazd Dawida naraża ich na ataki muzułmańskich nachodźców. Warto tu przytoczyć raport Centrum Badań nad Ekstremizmem Uniwersytetu w Oslo za lata 2005-2015. Pod lupę wzięto antysemickie ataki w Niemczech, Szwecji, Francji i Wlk. Brytanii. Każdorazowo największą grupę agresorów stanowili muzułmanie, na drugim miejscu byli... lewicowcy, a dopiero po nich przedstawiciele skrajnej prawicy.

III. Sojusz lewacko-muzułmański


I właśnie ta statystyka, plasująca lewicową agresję na drugim miejscu po islamistycznej, wiele nam mówi. Od dziesięcioleci mamy bowiem do czynienia z paradoksalnym na pozór sojuszem lewicy z islamskim fundamentalizmem. Przejawia się on w bezwarunkowym poparciu dla strony arabskiej w konflikcie bliskowschodnim, równie bezwarunkowej postawie antyizraelskiej przeradzającej się płynnie w antyżydowską oraz wspólnej nienawiści do cywilizacji łacińskiej. Wszystko zaś sięga korzeniami rewolucji kulturalno-obyczajowej roku 1968, kiedy to zinfiltrowane przez sowiecką agenturę i sponsorowane z Kremla lewactwo rozpoczęło swój „długi marsz przez instytucje”. Ponieważ ZSRR na Bliskim Wschodzie był patronem Arabów i „towarzysza Arafata”, to i jego zachodnie „gawnojedy” musiały śpiewać z podobnego klucza – co czynią zresztą do tej pory. I nie ma znaczenia, że prym w lewicowych środowiskach często wiodą osoby z tzw. „korzeniami” - rozkaz to rozkaz. Dobrym przykładem jest tu George Soros – jeden z głównych sponsorów muzułmańskiego najazdu na Europę i piewca multikulturalizmu, który zarazem piętnuje przy każdej okazji Izrael, gdzie jest zresztą znienawidzony chyba równie mocno jak na Węgrzech.

Ów egzotyczny sojusz sprawia, że lewica pogrążona jest w ideologicznej schizofrenii – takie postępowe „grzechy” jak antysemityzm, seksizm, patriarchalna opresja czy dyskryminacja mniejszości seksualnych istnieją dla niej jedynie wówczas, gdy dotyczą przedstawicieli świata Zachodu. Te same elementy, nieusuwalnie wpisane w kulturę świata islamu, stają się dla lewaków niewidzialne jeśli dotyczą społeczności muzułmańskich, zaś wszelkie wzmianki o nich, włącznie z przymusowymi małżeństwami, obrzezaniem kobiet czy honorowymi zabójstwami są zagłuszane wrzaskiem o „islamofobii”. Tym samym, wciąż dominująca w polityczno-światopoglądowym mainstreamie lewica dopuszcza się notorycznej zdrady własnych ideałów, piętnując nawet muzułmańskich dysydentów, którzy nieopatrznie uwierzyli, że z tą europejską tolerancją to wszystko naprawdę. Ale jak rozumiem, wytrenowane w dialektyce mózgi przechodzą nad tymi sprzecznościami do porządku dziennego.

Cel ostateczny jest jasny: zniszczyć fundamenty łacińskiej cywilizacji, a wojujący islam jawi się w tym dziele jako idealny sojusznik, ostateczny taran forsujący bramy Zachodu. Na szczęście, społeczeństwa europejskie opornie, lecz jednak zaczynają wybudzać się z ogłupiającego letargu, czego dowodem jest rosnąca popularność ugrupowań cywilizacjonistycznych, a także stopniowe przenikanie ich postulatów do politycznego głównego nurtu. Oby nie za późno.


*   *   *

Dziwne interesy Jonny'ego D.

Felieton opublikowany w tygodniku „Gazeta Finansowa” nr.38/2018

Wyobraźmy sobie, że w miejsce Danielsa podobną pozycję w aparacie władzy osiąga jakiś lobbysta z Rosji.

Ostatnio znów zrobiło się głośno o Jonnym Danielsie – urodzonym w Wlk. Brytanii 32-letnim Izraelczyku, a przy tym dość tajemniczym aktywiście i PR-owcu brylującym na rządowych salonach. Trzeba przyznać, że jego kariera w Polsce jest doprawdy oszałamiająca – na przełomie 2013/2014 r. nikomu nieznany młodzieniec, były spadochroniarz Sił Obronnych Izraela w stopniu sierżanta sztabowego, zaliczył „wielkie wejście” jako prezes małej fundacji „From the Depths” organizującej wizytę przedstawicieli Knesetu w 69. rocznicę wyzwolenia obozu w Auschwitz. Po objęciu w Polsce władzy przez PiS, Daniels w krótkim czasie stał się postacią publiczną i stałym bywalcem w otoczeniu najważniejszych polityków obozu rządzącego, działającym głównie na rzecz umocnienia relacji polsko-izraelskich. Obecnie każdy zna Danielsa, a i Daniels zna każdego, kogo warto znać.

I właśnie ten błyskawiczny awans stał się przyczyną licznych kontrowersji. Rzecz w tym, że tak naprawdę o Danielsie niewiele wiadomo, a sam zainteresowany nie kwapi się, mówiąc delikatnie, z udzielaniem bliższych informacji na swój temat. Na oficjalnej stronie fundacji „From the Depths” brak jakiegokolwiek adresu siedziby (podany jest jedynie mail), choć prowadzi ona działalność w Wlk. Brytanii i USA. Oddział polski mieści się w Warszawie przy ul. Koszykowej 10/4 – w budynku w którym znajdują się biura poselskie Mariusza Błaszczaka, Mariusza Kamińskiego, Adama Kwiatkowskiego i zarząd okręgów 19-20 PiS. W maju 2018 r. warszawskie biuro otworzyła również filia firmy Jonny Daniels PR (JDPR). I tu znów podobna historia: strona internetowa JDPR wypełniona jest kompletnym pustosłowiem – zupełnie jakby firmie nie zależało na pozyskaniu klientów. W przypadku obu podmiotów reprezentowanych przez Jonny Danielsa brak danych odnośnie źródeł finansowania, sponsorów, sprawozdań finansowych. Co więcej, każdorazowo pytania dotyczące powyższych kwestii, jak też przeszłości PR-owca, zadawane np. za pośrednictwem mediów społecznościowych spotykają się z milczeniem, bądź... banowaniem ciekawskich.

Ostatnio trud pozbierania okruchów informacji zadał sobie Łukasz Bugajski, przedstawiający się jako ekspert od bezpieczeństwa prowadzący Kancelarię Bezpieczeństwa PRIVA i zajmujący się „szeroko pojętym sektorem służb specjalnych”. Hmm, o p. Bugajskim wiadomo chyba jeszcze mniej, niż o Danielsie lecz sam dwuczęściowy raport pt. „Kim jest Jonny Daniels?” stanowi całkiem ciekawe kompendium medialnych doniesień na temat naszego bohatera. I tu zaczyna się znamienna sekwencja wydarzeń: tuż po opublikowaniu raportu w krótkim odstępie czasu z jednej strony pocięto opony w samochodzie Danielsa, z drugiej zaś – cztery spółki skarbu państwa zerwały współpracę z kancelarią Bugajskiego, podobnie jak Danielsowi przebito mu opony, a na koniec spalono samochód.

Przyznają Państwo, że wszystko to jest cokolwiek dziwne. Mamy człowieka znikąd, który wszedł na szczyty państwowego aparatu nie piastując oficjalnie żadnej funkcji – i człowiek ten znajduje się pod niespotykaną ochroną, również medialną. Na dobrą sprawę nie wiadomo, ile jest prawdy w opowieściach o jego rozbudowanych, światowych kontaktach – i czy przypadkiem nie jest tak, że znaczna część owych kontaktów jest efektem jego uzyskanej niedawno pozycji w Polsce. Wiadomo, że wbrew temu, co twierdzi, bynajmniej nie został zaliczony do „100 najbardziej wpływowych Żydów na świecie” przez magazyn „Algemeiner”. Jak ustalił dziennikarz Wojciech Mucha, jest to tygodnik ukazujący się w nakładzie 23 tys. egzemplarzy i podaje on jedynie coroczny ranking „100 osób, które pozytywnie wpływają na żydowskie życie” - a to całkiem coś innego, niż postawienie się obok, dajmy na to, Sorosa.

Symboliczny dla aktywności Jonny Danielsa jest jego udział w wizycie wicepremiera Glińskiego i prezesa LOT-u w Singapurze (15.05.2018), inaugurującej otwarcie połączenia lotniczego z Warszawą. Nie wiadomo, czy był tam „prywatnie”, czy jako przedstawiciel JDPR – i generalnie, czy świadczy usługi LOT-owi jako osoba fizyczna, czy firma. Nie wiadomo w jakim charakterze udziela się w polskiej polityce zagranicznej, czy został sprawdzony pod kątem kontrwywiadowczym, na jakiej zasadzie ma wstęp do wszystkich najwyższych gabinetów w państwie. Słowem, nie wiadomo nic. Sam Daniels twierdzi, że za swą działalność nie pobiera wynagrodzenia od państwa polskiego, co nasuwa pytanie, czy ewentualne profity od LOT-u (i być może innych państwowych przedsiębiorstw) nie są ukrytą formą gratyfikacji. Ale skoro tak, to po co ta cała ciuciubabka? Czy nie byłoby bardziej transparentnie, gdyby MSZ oficjalnie wynajęło firmę Danielsa do świadczenia usług PR-owskich i lobbyingowych? Najwyraźniej jednak nie chce tego sam Daniels – i kto wie, czy właśnie to nie jest najbardziej niepokojące. Wystarczy zadać sobie pytanie: czy nad tego typu sytuacją przeszlibyśmy do porządku dziennego, gdyby w miejsce Danielsa podobną pozycję w aparacie władzy osiągnął np. jakiś lobbysta z Rosji?


© Piotr Lewandowski
29-30 września 2018
Autor publikuje pod pseudonimem „Gadający Grzyb”
Źródło tekstów: blog autorski






Ilustracja © brak informacji / www.iran-emrooz.net

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2