Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Czy wolny rynek istnieje?

        W niezależnych mediach głównego nurtu od dawna już panuje przekonanie, że wolny rynek nie tylko nie istnieje – i całe szczęście – bo jeśli przez jakieś niedopatrzenie by się jednak pojawił, to z pewnością ściągnąłby na rodzaj ludzki same paroksyzmy. Przekonanie to podzielają nie tylko przedstawiciele i sympatycy obozu zdrady i zaprzaństwa, ale również – płomienni dzierżawcy monopolu na patriotyzm, którzy w dodatku oskarżają epigonów wolnego rynku o „bałamucenie młodzieży”. Tymczasem młodzieży bałamucić nie wolno, nie tylko wielomiesięcznymi, podstępnymi gwałtami ze strony księży-erotomanów, ale nawet, czy może zwłaszcza – jakimiś opowieściami o „wolnym rynku”, którego zresztą nigdy nie było, nie ma i nie będzie.
Od rzemyczka bowiem do koniczka, więc jak ktoś z młodości uwierzy w wolny rynek, to kto wie, czy na starość nie zacznie gwałcić na prawo i lewo? Toteż młodzieży należy od maleńkości wpajać, że najważniejsze jest przyłączenie się do większości, w ramach której należy piąć się do coraz wyższych grządek, żeby wreszcie zdobyć możliwość dojenia Rzeczypospolitej na coraz to lepszej synekurze. Tymczasem młodzi – jak to młodzi – buzują im w głowie rozmaite „ideały”, podczas gdy ludzie dojrzali wiedzą, że najważniejsze jest, by wypić i zakąsić – oczywiście na własny koszt, tylko na koszt współobywateli. Nazywa się to „poświęceniem dla Polski”, więc trudno się dziwić, że coraz więcej spostrzegawczych osób już nie może wytrzymać, żeby się dla Polski nie poświęcić. Możemy to obserwować w czasie rzeczywistym właśnie teraz, kiedy coraz bardziej zaostrza się walka o co najmniej 50 tysięcy synekur, z których najgorsza może jednak przynieść szczęśliwcowi co najmniej 36 tysięcy złotych rocznego dochodu. 36 tysięcy to co prawda nie jest milion, ale cóż; jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. A co się ma? Ano to, co znajduje się w zasięgu ręki. A co znajduje się w zasięgu ręki? Ano właśnie owe synekury, o zdobycie których na naszych oczach zaostrza się walka, zgodnie z nową, świecką tradycją nazywana „kampanią do samorządów terytorialnych”. Nic tedy dziwnego, że w tej „kampanii” dominują wątki z żadnym wolnym rynkiem nie mające nic wspólnego. Przeciwnie – dominuje przekaz, że wszystko zależy od władzy publicznej i problem polega na tym, by na jej czele postawić właściwe kadry, co to decydują o wszystkim. Obóz zdrady i zaprzaństwa twierdzi, że tylko on dysponuje właściwymi kadrami, natomiast kadry obozu przeciwnego, to banda durniów i oszołomów, zaś obóz płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm twierdzi odwrotnie – że pretendenci wysuwani przez obóz zdrady i zaprzaństwa to podejrzane typy, kto wie, czy nie złodzieje, a w każdym razie – kandydaci. Najciekawsze jest to, że jedno i drugie może być prawdą, ale nie o to w tej chwili chodzi, tylko o to, że na tle tych przekomarzań, głos zwolenników wolnego rynku jest – jak to wspominał proletariacki poeta Włodzimierz Majakowski - „cieńszy od pisku”. Na taki widok młodzi ludzie pozbywają się wszelkich iluzji i wątpliwości i chociaż pan prezes Kaczyński przestrzega, że „do polityki nie idzie się dla pieniędzy”, to nikt w to nie wierzy, bo jeśli nie dla pieniędzy, to u diabła po co? Że pan prezes Kaczyński musi tak mówić, to każdy rozumie, podobnie jak pewien chłopiec, który w szkole usłyszał od nauczycielki, że Fenicjanie robili szkło z piasku i próbował usprawiedliwiać ją przed dorosłymi, to znaczy – mądrymi i roztropnymi. „To nie jej wina – mówił. - Ona tak musi, by inaczej wylaliby ją z posady!” Ale chociaż każdy to rozumie, to przecież nie jest żaden powód, żeby w takie rzeczy wierzyć, więc zdecydowana większość młodych ambicjonerów wie, czego się trzymać.

        Tymczasem obok zatwierdzonych teorii, jakoby wolnego rynku nigdy nie było, nie ma i nie będzie, tylko wszystko zależy od publicznej władzy, bo tylko ona może ludziom przychylić nieba – otóż obok tych zatwierdzonych teorii toczy się tak zwane „życie”. Mogłem się o tym przekonać spędzając na przełomie września i października kilka dni nad Bałtykiem. Zdawać by się mogło, że nic szczególnego; zimny wiatr i sztorm, więc ubrawszy się ciepło można było tylko sobie pospacerować, ale nie o to w tej chwili chodzi, tylko o wolny rynek. Otóż kiedy tylko sezon zaczął zbliżać się ku końcowi, liczne w tej niewielkiej miejscowości sklepy, jeden za drugim zamykały swoje podwoje, podobnie jak restauracje, bary oraz smażalnie i wędzarnie ryb. Wcale nie dlatego, żeby ktoś właścicielom surowo to przykazał, tylko w reakcji na gwałtowne zmniejszenie się liczby mieszkańców. O ile w sezonie prawdopodobnie przebywa tam co najmniej 20 tysięcy osób, to po sezonie ta liczba zmniejsza się do ośmiuset, a może nawet – do pięciuset. W tej sytuacji nawet gdyby jakaś pragnąca przychylić ludziom nieba władza przykazała właścicielom sklepów, restauracji barów i smażalni, żeby swoich przedsiębiorstw nie zamykali, bo w przeciwnym razie nałoży na nich surowe kary, to takie postępowanie utraciłoby wszelki sens ekonomiczny. Toteż władza, która oficjalnie może wszystko, a w każdym razie – bardzo dużo – w obliczu takiej ewentualności ustępuje przed mechanizmami rynkowymi. Jest to z jej strony przejaw roztropności rządzenia, o której wspominał Antoni de Saint-Exupery w powieści „Mały Książę”. Ta książka jest uważana za powiastkę dla dzieci, ale tak naprawdę powinni ją czytać, najlepiej ze zrozumieniem, ludzie mądrzy i roztropni. Jest tam na przykład scena, jak Mały Książę przybywa na planetę, którą zamieszkiwał Król. Król zaprezentował się Małemu Księciu, jako władca absolutny i nie znoszący sprzeciwu, toteż Mały Książę, który dlaczegoś lubił zachody słońca, prosi Króla, by mu taki zachód słońca zarządził. Król tedy zajrzał do kalendarza, po czym oznajmił Małemu Księciu: „zarządzam zachód słońca na godzinę 19.15 – i zobaczysz, jaki mam posłuch!” Widzimy zatem, że jak przychodzi do konkretów, to nawet najbardziej absolutny i nie znoszący sprzeciwu Król, musiał zajrzeć do kalendarza, czyli - liczyć się z rzeczywistością. A czy mechanizmy rynkowe nie są elementem rzeczywistości?

        Żeby się o tym przekonać, wystarczy postawić pytanie, co by taki jeden z drugim rozmówca wolał. Wyobraźmy sobie, że produkuje wichajstry. Czy wolałby sprzedawać te swoje wichajstry komu chce, kiedy chce, za ile chce i ile chce – czy też wolałby, żeby ktoś mu w tych sprawach wydawał rozkazy, które on musiałby bezwzględnie wykonywać? Wprawdzie dzisiaj duraczenie osiągnęło takie postępy, że już niczego nie można być pewnym, ale optymistycznie zakładam, że zdecydowana większość opowiedziałaby się za pierwszą ewentualnością. Ale skoro tak, to znaczy, ze tak naprawdę wierzą w istnienie wolnego rynku i co więcej – uważają go za zjawisko korzystne. Dlaczego zatem tak łatwo dają posłuch tym, którzy tłumaczą im, ze wolnego rynku nie ma, nie było i nie będzie?

        To jedna z tajemnic natury ludzkiej, na którą pewne światło rzucił św. Jan Maria Vianney. Zastanawiał się któregoś razu, dlaczego właściwie ludzie popełniają tzw. „grzechy główne” i zaraz spenetrował prawdę, że dlatego, iż każdy grzech główny dostarcza człowiekowi przynajmniej chwili przyjemności. Pycha – nooo, dopóki balon nie zostanie przekłuty, to taki pyszałek uważa się za Bóg wie kogo, co oczywiście musi być odczuciem przyjemnym. Chciwość – ano, któż nie chciałby przynajmniej raz w życiu wytarzać się w złocie? Wprawdzie zewsząd dobiegają przestrogi, że pieniądze nie dają szczęścia, ale każdy pragnie sprawdzić to osobiście. Nieczystość – ach, gdyby – jak zauważył Karol Irzykowski – nie dwa ryzyka; ryzyko zarażenia i ryzyko zapłodnienia, to nieczystość mogłaby być czystą przyjemnością. A ileż przyjemności może dostarczyć człowiekowi obżarstwo i opilstwo – oczywiście do momentu pojawienia się objawów niestrawności, czy jeszcze gorzej – tak zwanego katzenjammeru? Gniew – czyż nie jest przyjemną iluzja, że możemy cały świat porozstawiać po kątach? Wreszcie lenistwo; gdyby jeszcze ktoś dawał pieniądze albo przynajmniej – bony żywnościowe i odzieżowe, to byłaby sama przyjemność, dolce far niente. I tylko jeden grzech główny nie dostarcza człowiekowi ani chwili przyjemności, przeciwnie – od samego początku staje się źródłem udręki. Mowa oczywiście o zazdrości, którą ludzie nie tylko nagminnie grzeszą, ale nawet wytworzyli ideologie w postaci np. socjalizmu, czy komunizmu, które wprost do tej tajemniczej namiętności ludzkiej się odwołują, przy okazji głosząc, że wolnego runku nie ma, nie było i nie będzie.


© Stanisław Michalkiewicz
23 października 2018
www.michalkiewicz.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA





Ilustracja © brak informacji / Archiwum ITP

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2