Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Niech szkoły bankrutują! Afera FOZZu odżywa - ale chyba jest nieco przedawniona?

Niech szkoły bankrutują!


Słowo „bon” po francusku oznacza „dobry” – np. „Bon jour”, a „bon oświatowy” jest po prostu znakomity. Był zresztą zastosowany w kilku miastach w Polsce, w kilku w USA i zapewne w innych krajach – wszędzie przy protestach związków zawodowych nauczycieli.

Szkołami bowiem zawiadują politycy, urzędnicy z Ministerstwa Edukacji anty-Narodowej oraz nauczyciele. I wszyscy chcą nimi rządzić. Tymczasem, oczywiście, powinni rządzić w nich rodzice – bo są w nich uczone ich dzieci. Dokładnie tak samo, jak karmione są ich dzieci w restauracjach: rodzice wybierają z menu przedstawionego przez właściciela – a jak im się nie podoba menu, zmieniają restaurację.

Dzięki temu co roku np. w Warszawie bankrutuje kilkadziesiąt restauracji usiłujących wcisnąć klientom to, czego oni nie chcą jeść i dawać swoim dzieciom. A na ich miejsce powstają nowe, zapewne lepsze. I z restauracjami nie ma problemu – a ze szkolnictwem jest. Bo związki zawodowe wcale nie chcą, by źli nauczyciele wywalani byli na zbity pysk, a złe szkoły bankrutowały!

Przyczyną jest komunizm. III RP ma odziedziczoną po PRL zasadę, że „szkolnictwo jest bezpłatne” – a wiadomo, że darmowe mięso tylko psi jedzą. I co tu robić? Na zmianę Konstytucji nie ma szans...

Rozwiązaniem jest bon. Forsę wydawaną na oświatę wpłacamy do banku. Tę sumę dzieli się przez liczbę uczniów. Następnie dzielimy jeszcze przez 10. Dajemy rodzicom książeczką z 10 czekami – i tata płaci szkole co miesiąc. A szkoła odbiera forsę w banku.

Jak rodzicom się szkoła nie podoba – to zabierają dziecko do innej. Szkoły, jak restauracje, czekają na takich klientów.

Jedni rodzice będą płacili szkołom, które uczą byle jak, byle wydały dyplom ukończenia – a inni będą wybierali szkoły wymagające – lub nawet bardzo wymagające. Będą mogli, rzecz jasna, do pieniędzy państwowych dopłacać. Jednak każde dziecko będzie mogło otrzymać bezpłatną edukację. Nie zawsze wiele wartą – tak samo, jak obecnie.
Zadaję krótkie pytanie: jak chcecie Państwo, by dziecko nauczyło się dobrze po francusku czy po niemiecku – to liczycie na reżymową „bezpłatną” szkołę – czy posyłacie je na prywatne kursy?

No, to teraz wyobraźcie sobie, o ile lepiej Wasze dzieci znałyby matematykę, historię, fizykę, język polski czy biologię, gdyby zamiast uczęszczać do szkoły reżymowej, chodziły do szkoły, której właściciel boi się zbankrutować, a nauczyciel źle uczący boi się wylecieć z roboty?

Afera FOZZu odżywa - ale chyba jest nieco przedawniona?


Na swoim FB napisałem: „Z pewnym zdumieniem dowiedziałem się, że USA postanowiły przekazać Polsce p.Dariusza Przywieczerskiego – bankowca zamieszanego w „aferę FOZZu” - uważanej przez niektórych za „matkę wszystkich afer w PRL”.

Gdy Syn spytał mnie, ile Polska straciła na tej aferze otrzymał odpowiedź, która pewno Go zaskoczyła. Bo na to, by zrozumieć, na czym polegała ta afera, trzeba najpierw wiedzieć, czym był „Fundusz Obsługi Zadłużenia Zagranicznego”. Nie wiem jednak, czy wyjaśniając to nie naruszę „standardów obowiązujących we FaceBooku” - ponieważ wszystko to dotyczy Wiednia: miasta będącego miejscem machlowania pieniędzy całej światowej Lewicy – od Związku Sowieckiego po śp.Muammara Kadafiego i śp.Franciszka Mitteranda. Z tego powodu Wiedeń był jedynym miastem, w którym nie obowiązywały narzucone przez Wspólnotę Europejską reguły przejrzystości w bankach! Dlatego, ponieważ nie chcę mieć kolejnego bana, pełny tekst umieściłem tutaj”:

W Epoce Edwarda Pysznego PRL zadłużyła się na uważaną wtedy za niebotyczną, sumę $40 mld. Problem polegał na tym, że te pieniądze zainwestowano w gospodarkę reżymową, mającą w najlepszym przypadku zysk 5% - a pożyczano na kilkanaście (w kilku przypadkach: na 19!!!) procent. Rzecz jasna nie było szans, by to zadłużenie spłacić. NB. warto by sprawdzić – sprawa przedawniona, chodzi tylko o historię – czy PRLowscy finansiści biorący pożyczki na tak gigantyczne procenty nie brali za zawarcie takich transakcyj łapówek...

Wobec wyraźnego upadku PRLowskiej gospodarki banki, które udzieliły pożyczek, gotowe były odsprzedać zadłużenie znacznie taniej jakimś ryzykantom – by uniknąć straty całości sumy. Konwencje i umowy zabraniały państwom-pożyczkobiorcom skupowania swoich wierzytelności na tym rynku (ulokowanym bodaj w Panamie) – ale państwa bandyckie, dysponujące sprawnymi i dyskretnymi tajnymi służbami, nie wahały się. Finansiści wiedzieli, że kto by zdradził tajemnicę, zetknąłby się np. z „bułgarską parasolką” (wtedy polon nie był jeszcze w modzie). Więc można było prowadzić taksie nielegalne operacje.

W grę wchodziły miliardy dolarów. Bardzo wątpię, by p.Przywieczerski połaszczył się na głupie $1,5 mln – zresztą wtedy (przed 1988 rokiem) jeszcze się pieniędzy nie rwało na żywca. Metody były o wiele subtelniejsze.

Dysponujący, powiedzmy, miliardem dolarów finansista siedział we Wiedniu i podejmował decyzję: „W jakiej walucie trzymać te pieniądze?” Jeśli uważał, że np. funt pójdzie w górę w stosunku do dolara, to na 8 czy 24 godziny zamieniał dolary na funty. To się robiło między bankami na jeden fax (teraz: mail).

Te spekulacje, jak najrozsądniejsze, były jednak poza zasięgiem (i zdolnością rozumienia...) PRLowskich polityków i urzędników. Finansiści postępowali więc często tak: zamieniali te $$$ na ₤₤₤ - i jeśli funt brytyjski rzeczywiście poszedł w górę, to po prostu nikomu o tym nie mówili i różnicę chowali do własnej kieszeni. Były to ułamki promille – ale gdy obraca się miliardem, to sumki są nie do pogardzenia,

A jeśli funt spadł – no, to trudno: raportowali stratę...

Byli to zdolni finansiści, spekulowali udatnie (bo im zależało: chodziło o ich własne przyszłe pieniądze), większość udanych transakcyj jednak raportowali – i per saldo PRL na tym jeszcze podobno zarabiała, więc nie budziło to podejrzeń w Warszawie. Strata polegała na tym, że można było na tych spekulacjach zarobić więcej...

Ile tak przeszło koło nosa? Nie ma siły, by to sprawdzić, bo transakcje prowadzone we Wiedniu chronione były absolutną tajemnicą bankową. Czy brali to do własnej kieszeni, czy wpłacali na rachunki PZPR (coś na ten temat powinien wiedzieć p.Piotr Filipkowski alias Piotr Filipczyński alias Peter Vogel: https://pl.wikipedia.org/wiki/Peter_Vogel) czy dzielili się z niektórymi partyjniakami – kto wie?

A to jednak ciekawe. Może p.Przywieczerski coś wyjaśni. Choć wątpię: każdy chce żyć...



© Janusz Korwin–Mikke
4-6 września 2018
źródło publikacji: blog autorski
www.korwin-mikke.pl





Ilustracja © brak informacji / Archiwum ITP

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2