Więc i ja, chociaż już kiedyś pisałem o durniach, pod wpływem ostatnich, a pewnie wcale nie „ostatnich” wypadków w „małym żydowskim miasteczku na niemieckim pograniczu” - jak Stanisław Cat-Mackiewicz nazywał Warszawę, wracam do tematu, a ściślej – do odpowiedzi na pytanie, jak rozpoznać durnia i co z tego wynika.
Durnia rozpoznajemy przede wszystkim po tym, że nie zdaje sobie sprawy z konsekwencji swoich zachcianek. Zauważył to już żyjący na przełomie V i IV wieku przed Chrystusem grecki filozof Platon, wołając: „Nieszczęsny! Będziesz miał to, czegoś chciał!” - a wtóruje mu w czasach nam współczesnych święta siostra Faustyna Kowalska, co jest o tyle charakterystyczne, że Platona prawdopodobnie nie czytała. Ale po co miałaby czytać Platona, skoro rozmaite spostrzeżenia komunikował jej sam Pan Jezus podczas rozlicznych objawień, a które ona skrupulatnie notowała w „Dzienniczku”? Otóż pewnego razu Pan Jezus opowiadał jej, jak postępuje z tam zwanymi „zatwardziałymi” grzesznikami. - Upominam ich – powiada – głosem sumienia, głosem Kościoła, zsyłam na nich przygody, które mogą człowieka skłonić do opamiętania, a jak nic nie pomaga, to spełniam wszystkie ich pragnienia. Jak widzimy, jest to bardzo podobne do spostrzeżenia Platona, któremu taka intuicja przynosi zaszczyt, chociaż niepodobna nie zauważyć, że nie wiedział, dlaczego tak jest i dopiero wyjaśnienia zawarte w „Dzienniczku” rzucają na to jaskrawy snop światła. Skoro tak, to niemożność ogarnięcia następstw swoich zachcianek musi być konstytutywną cechą durnia, bo gdyby posiadł on tę umiejętność, to w tej samej chwili durniem by być przestał. Niestety dureń tego swojego mankamentu nawet nie zauważa, co zresztą spostrzegł wspomniany książę de La Rochefoucauld, pisząc, że „nikt nie jest zadowolony ze swojej fortuny, każdy – ze swego rozumu.” Nie potrzeba dodawać, że najbardziej zadowoleni ze swego rozumu są właśnie durnie i pewnie dlatego tak często padają ofiarą rozmaitych filutów.
Mogliśmy się o tym przekonać w ostatni poniedziałek, kiedy to przed Sejmem demonstrowały zwolenniczki i zwolennicy bezkarności dzieciobójstwa. O ich durności demonstrujących durnic świadczy choćby to, że nie potrafią wyciągnąć wniosków nawet z obserwacji pani Żorżety Mosbacher, która lada dzień zostanie amerykańską ambasadoressą w naszym i tak już przecież wystarczająco nieszczęśliwym kraju. Pani Żorżeta znana jest przede wszystkim z tego, że zrobiła majątek na rozwodach. Pomijając już to, co Stany Zjednoczone chcą nam przez to powiedzieć, warto zwrócić uwagę, że skoro tak, to pani Żorżeta musiała rozkładać nogi z zastanowieniem i dokładnym rozeznaniem finansowej potencji amatora słodyczy jej płci. Tymczasem emocjonalne zacietrzewienie demonstrujących zwolenniczek bezkarności dzieciobójstwa dowodzi, że nie tylko rozkładają nogi bez zastanowienia, ale w dodatku uważają to za jakiś radosny przywilej. Na tym tle męscy uczestnicy tych demonstracji sprawiają wrażenie spryciarzy, ponieważ utrzymywanie się wśród kobiet przekonania, że rozkładanie nóg przed każdym chętnym stanowi radosny przywilej, wydaje się korzystne właśnie dla nich tym bardziej, że prima vista sprawiają wrażenie gołodupców, którzy w przeciwnym razie musieliby postawić na samoobsługę. Warto tedy przypomnieć, że wśród rewolucjonistów, gołodupcy stanowili przytłaczającą większość i pewnie dlatego w „Manifeście Komunistycznym” spółki autorskiej Marks & Engels, czytamy, że: „Komunistom można by jedynie czynić zarzut, że miasto obłudnej, ukrytej wspólności kobiet, chcą proklamować ją oficyalnie, otwarcie.” Wyobrażam sobie ile sobie w związku z tym rzesze gołodupców po zwycięstwie komunizmu obiecywały – no i obiecują nadal, wysuwając kobiety jako proletariat zastępczy.
Adam Grzymała-Siedlecki, który nie tylko był dyrektorem teatru, ale i autorem znakomitych recenzji twierdzi, że trzonem teatralnej publiczności są kobiety, że mężczyźni, jeśli pojawiają się w teatrze, to albo jako towarzysze swoich dam, albo jako łowcy swoich ofiar. Wiedzą o tym teatralni entreprenerzy i gwoli zwabienia publiczności, repertuar dostosowują do gustu kobiecego. Grzymała-Siedlecki twierdzi, że „pewniakiem” jest sztuka, w której kobieta cierpi z powodu męskiego okrucieństwa lub obojętności. Jest oczywiste, że tej regule podporządkowany jest w ogóle cały przemysł rozrywkowy, może z wyjątkiem cyrku. Nic zatem dziwnego, że zauważyli to również rewolucjoniści – że wystarczy wmówić kobiecie, że jest oprymowana przez „męską, szowinistyczna świnię” - przeważnie człowieka jej najbliższego – od której to opresji najlepiej mogą uwolnić ją rewolucjoniści. Potem można z nią „wszystko zrobić i w każdą formę ulepić”. Toteż nic dziwnego, że oficerowie prowadzący wysyłają na takie manifestacje również konfidentów, którzy tzw. „wiek rębny” przekroczyli i to już dawno.
Ale chociaż w postępowaniu durniów można dopatrzeć się pewnej racjonalności, to i oni są jednak durniami, ponieważ pod dyktando rewolucjonistów popierają postulat maksymalnej instytucjonalizacji sfery erotycznej. W rezultacie to, co do niedawna jeszcze było efektem działań spontanicznych, dzisiaj staje się przedmiotem reglamentacji, o czym najlepiej świadczy wydane właśnie w Szwecji prawo, by przed spółkowaniem strony sformalizowały swoją zgodę, najlepiej w formie aktu notarialnego. Jestem pewien, że do takiego rozwiązania przyczyniły się starania lobby prawniczego, a skoro tak, to tylko patrzeć, jak obowiązek sporządzania aktu notarialnego przed stosunkiem upowszechni się w całej Europie i Ameryce Północnej. Skorzystają na tym oczywiście prawnicy, którzy – tylko patrzeć – jak posuną się krok dalej, uzurpując sobie prawo udzielania pozwoleń. Już bowiem starożytni Rzymianie, co to... - i tak dalej – zauważyli, że cuius est condere eius est tolere, co się wykłada, że kto ustanowił, ten może znieść – ale jeśli może ustanowić jedno, to dlaczego nie drugie? Wygląda zatem na to, że ofiarami prawników, a tak naprawdę – ofiarami biurokracji - staną się durnie obojga płci – boć przecież i gołodupcy będą musieli wnosić opłaty notarialne i ubiegać się o kartki na spółkowanie.
Ale na tym przecież nie kończą się skutki działań poczętych w głupocie. Podczas wspomnianej demonstracji jej uczestnicy nieśli transparenty wyrażające pragnienie życia w „państwie świeckim”. Nie chodzi tu o zniesienie teokracji, bo takiej u nas nie ma, wbrew alarmom „Gazety Wyborczej”, która – kiedy już się okazało, że Zachód buli forsę również bez certyfikatu kościelnego – wystąpiła przeciwko „ajatollahom” - że niby chcieli tu zainstalować „państwo wyznaniowe”. O cóż zatem chodzi? Ano o nic innego, jak o to, by podstawą systemu prawnego nie była już etyka chrześcijańska, tylko jakaś inna. Jaka? Oto pytanie, na które uczestniczki demonstracji nie bardzo potrafią odpowiedzieć, bo wprawdzie odpowiedź nie przekracza możliwości umysłu ludzkiego, ale przecież nie każdego. Przypuszczam tak dlatego, że wśród manifestujących zauważyłem moją faworytę, Wielce Czcigodną Joanne Scheuring-Wielgus, która nawet tam przemawiała. Ale jeśli nawet odpowiedź na to pytanie na demonstracji nie padła, to przecież nietrudno się jej domyślić – że mianowicie zamiast etyki chrześcijańskiej podstawą systemu prawnego powinna być etyka racjonalistyczna. Rzecz w tym, że etyka chrześcijańska nie może obejść się bez założeń, których niepodobna udowodnić, podczas gdy etyka racjonalistyczna obywa się bez nich. Dlatego właśnie jest przedmiotem tylu westchnień ze strony durniów, którzy – jak to durnie – nie zdają sobie sprawy z konsekwencji takiej zmiany. O ile bowiem etyka chrześcijańska ufundowana jest - być może na iluzjach, chociaż niekoniecznie, o czym za chwilę – altruizmu i miłości bliźniego, to ani altruizmu, czyli poświęcenia się dla kogoś lub czegoś, ani miłości bliźniego racjonalnie uzasadnić się nie da. Racjonalnie można uzasadnić jedynie korzyść lub przyjemność, a jakąż korzyść może odnieść „sołdat ubityj” za „rodinu i Stalina”, kiedy nie jest już w stanie odczuć satysfakcji ze swego poświęcenia? Mogliśmy się o tym przekonać choćby na przykładzie pana Adam Darskiego, używającego pretensjonalnego pseudonimu „Nergal” - od imienia jakiegoś diabła z Mezopotamii. Ale chociaż „Nergal” wyśpiewuje o diabłach i uważany jest za delegata Belzebuba na Polskę, a w każdym razie – na województwo pomorskie – to kiedy potrzebował szpiku kostnego, odwołał się do etyki chrześcijańskiej – właśnie altruizmu i miłości bliźniego – bo gdyby odwołał się do etyki infernalnej, to w najlepszym razie dostałby kopniaka w tyłek, czemu towarzyszyłby okrzyk: „do zobaczenia w piekle, frajerze!” Toteż etyka racjonalistyczna może opierać się jedynie na korzyści, utylitaryzmie w najdosłowniejszym jego znaczeniu. Z tego punktu widzenia inny człowiek nie jest żadnym „bliźnim”, dla którego można by się poświęcić, czy przynajmniej go kochać, tylko obiektem do wykorzystania. Jeśli nawet z jakichś względów nie można go zjeść, to przecież zawsze można go wydymać, albo w przenośni, albo dosłownie. Durnice demonstrujące za legalizacją dzieciobójstwa najwyraźniej chciałyby zasady tej etyki zastosować w przypadku „niechcianej ciąży” - ale ponieważ są durnicami, to nie zdają sobie sprawy z konsekwencji zastosowania etyki racjonalistycznej wobec nich samych. Ileż tłuszczu można by wytopić z takiej pani Marii Lempart, a potem użyć go do „balsamów” - jak to próbowała w Gdańsku pani Alina Żemojdzin - albo nawet do zwykłego mydła? Pani Lempart może swoją egzystencję uważać nie tylko za pożyteczną, ale nawet za konieczną, ale cóż jest warte takie subiektywne mniemanie w konfrontacji z korzyściami, jakie mogłaby przynieść sprzedaż „balsamów”, czy niechby i mydła? Źli „naziści”, o ile mi wiadomo, żadnych „balsamów” nie produkowali, a produkcja mydła – o ile w ogóle miała miejsce – stanowiła całkowity margines, bo – jak wynika z rachunku ekonomicznego, przedstawionego w książce „Historia medycyny SS” - z jednego więźnia Niemcy uzyskiwały dochód w skali kilku marek, a i to z uwzględnieniem takich pozycji, jak „utylizacja zwłok”. Jeśli zatem ktoś domaga się wyrugowania etyki chrześcijańskiej jako podstawy systemu prawnego i zastąpienia jej etyką racjonalistyczną, to musi liczyć się z takimi nieuchronnymi konsekwencjami tego posunięcia – ale jakże wymagać tego od durnic, czy durniów? „Próżny trud, bezsilne złorzeczenia!”
Wszystkie te uwagi odnoszące się do durnic i durniów, mają również zastosowanie z stosunku do Żydów, którzy najwyraźniej wepchnęli się, czy może wkręcili do awangardy światowej rewolucji – a jednym z dowodów tej zapamiętałości jest poparcie, jakie żydowska gazeta dla Polaków pod redakcją Adama Michnika, udziela ruchom społecznym skierowanym na destrukcję wszelkich organicznych więzi. Oczywiście nie można wymagać od Żydów, by wykazywali dbałość o organiczne więzi spajające polską społeczność. Przeciwnie – z ich punktu widzenia wszystko, co służy przerobieniu narodu polskiego, podobnie jak innych historycznych narodów na tak zwany „nawóz Historii” na którym, „jak grzyb trujący i pokrzywa” , wyrastałaby pomyślność żydowskiego plemienia, ma charakter racjonalny. Od każdej jednak reguły trafiają się wyjątki i w tym przypadku też się na niego natykamy. Mam oczywiście na myśli żydowskie poparcie dla programu depopulacji historycznych europejskich narodów, a zwłaszcza – narodu polskiego. Pozornie i ono może wydać się racjonalne w zestawieniu z koniecznością zapewnienia Żydom przestrzeni życiowej (Lebensraum), która – jak pamiętamy – legła u podstaw utworzenia Izraela – ale już w kontekście żydowskich roszczeń majątkowych, wysuwanych wobec Polski zwłaszcza teraz, gdy USA przyjęły na siebie obowiązek dopilnowania, by te roszczenia zostały zrealizowane do ostatniego centa, takie racjonalne nie jest. Jeśli bowiem Żydom na terenie Polski zostanie przekazany majątek nieruchomy o wartości ponad 300 mld dolarów, to może on przynosić korzyści jedynie pod warunkiem, że – po pierwsze – ktoś będzie pracował na właścicieli tych majątków, a po drugie – ktoś będzie musiał zajmować domy i mieszkania, które można i trzeba będzie przecież oczynszować. W takiej sytuacji program depopulacyjny wydaje się oczywiście sprzeczny nawet z żydowskimi celami – chyba, że cele rewolucyjne uważane są za ważniejsze od żydowskich celów narodowych. Ale takim doktrynerskim podejściem może kierować się tylko żydokomuna i postępowanie Judenratu „Gazety Wyborczej” stanowi niewątpliwy dowód nie tylko jej istnienia, ale wpływów i żywotności.
Ilustracja © DeS
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz