W sumie Imperium Rzymskie i Bizantyjskie zarządzały Europą Zachodnią, Afryką Północną i Małą Azją przez około 1500 lat. Wiele książek napisano na temat, dlaczego Imperium Rzymskie i Bizantyjskie upadło, ale jedną wspólną cechą, która spowodowała upadek tego polityczno-wojskowego i kulturalnego tworu, było, że imperium rozrosło się ponad możliwość strawienia rozległych zdobyczy w postaci ludzi o różnych kulturach i językach mieszkających w odległych krajach, których nie było możliwości kontrolowania z centrali. Trzeba się z tym faktem pogodzić i starać się trzeba, aby zmierzch Imperium Amerykańskiego był bezbolesny, czyli nie skutkiem wielkiej wyniszczającej wojny lub domowej rewolucji na skalę Rosji w roku 1917, czy też zdarzeń, jakie miejsce przy upadku Rzymu i Konstantynopola.
Na gruzach Imperium Rzymsko-Bizantyjskiego zaczęły powstawać inne imperia. Ograniczmy się do tych, które przyczyniły się do europejskich wojen, które pamiętają nasi dziadkowie i my sami, czyli do wieku dziewiętnastego i dwudziestego. Było to Imperium Angielskie, Francuskie, Rosyjskie i Amerykańskie zwane USA. Rozpad Imperium Rosyjskiego zaczął się jeszcze przed pierwszą wojną światową, pogłębił się w czasie wojny, ale na kilkadziesiąt lat jego życie zostało przedłużone przez wynalazek nowej religii zwanej marksizmem-leninizmem i stworzeniem z Rosji carów zlepek zwany ZSRS (Związkiem Socjalistycznych Republik Sowieckich). Jak było do przewidzenia, zlepek ten funkcjonował tylko 80 lat i Rosja się skurczyła ponownie, aczkolwiek jej olbrzymie posiadłości azjatyckie i północne (Syberia) zostały nietknięte. Stany Zjednoczone od czasów pierwszej wojny światowej rosły w siłę, a szczególnie dostały zawrotu głowy w momencie załamania się sowieckiego systemu w roku 1989, zapoczątkowanego w Polsce przez ruch Solidarność. Politycy amerykańscy zaczęli wierzyć, że amerykański system zarządzania oparty na dwóch partiach politycznych, zasadniczo niewiele różniących się między sobą, jest powodem wielkości Ameryki, czyli USA. Nie zauważali jednak albo udawali, że nie widzą, że potęga naszego kraju ulega stopniowej erozji.
Stopniowa erozja potęgi amerykańskiej
Po drugiej wojnie światowej tylko dwie potęgi zostały warte zainteresowania. USA i ZSRS. Obydwie miały wbudowany w ich systemy polityczno-ekonomiczne bombę zegarową, coś w rodzaju początków nowotworu. W wypadku ZSRS nowotworem tym był system marksistowsko-leninowski, traktowany jako religia sowieckiego systemu. USA natomiast opierały swój system na ekspansji ekonomicznej i militarnej, popieranej od czasu do czasu wojną poprzez pośredników. Do bezpośredniego konfliktu między mocarstwami nie doszło z powodu śmiertelnego zagrożenia bombami jądrowymi, którymi dysponowali obydwaj szermierze, jeden demokratyczny, drugi komunistyczny. W miarę upływu czasu, jak można było przewidzieć, system komunistyczny, a raczej marksistowsko-leninowski, upadł i można powiedzieć, że wycofał się z pola walki, a raczej z konkurencji o władzę nad światem, zostawiając pole bitwy, czyli resztę świata, Amerykanom. Sukcesem tym zachłysnęły się pewne grupy polityczne w Ameryce, tak zwani neo-konserwatyści, którzy zaczęli głosić teorię, że wiek następny, czyli wiek 2100, jest wiekiem amerykańskim. Taka mocarstwowa megalomania podobała się wielu Amerykanom, którzy wolą nie pamiętać o wojnie w Wietnamie i Afganistanie. Czyli dzisiaj mamy taką sytuację, jaką mamy. Na politycznym horyzoncie nie ma człowieka, który by odważyłby się powiedzieć Amerykanom: „Trzeba żyć z pracy, nie z pożyczek, bo jesteśmy bankrutami”. Był jeden taki, nazywał się Ron Paul, który mówił podobnie, kandydował na prezydenta, ale go wyśmiano.
Przegrana wojna w Wietnamie i jej konsekwencje
Wedle mnie, USA dały się nabrać na iluzję, jaką roztaczali sowieccy marksiści, o wyższości systemu „socjalistycznego” nad kapitalistycznym. Ta iluzja była przeznaczona do użytku wewnętrznego, do otumanienia sowieckich mas, a nie dla amerykańskich polityków, którzy uwierzyli w „teorię domino”, że gdy raz jakiś kraj zostanie zarażony komunizmem, ten już jest na zawsze stracony dla demokracji. Gdyby USA nie dawały się wciągnąć w wojnę w Wietnamie i kolejne wojny w krajach „Trzeciego Świata”, finanse amerykańskie byłyby dużo zdrowsze niż dzisiaj.
Dla Amerykanów wojna w Wietnamie skończyła się 15 sierpnia 1973 roku, trwała 20 lat i kosztowała około 57 tysięcy zabitych Amerykanów, 2 milionów zabitych cywilnych Wietnamczyków i 1,3 miliona zabitych wietnamskich żołnierzy. Ekonomicznie licząc wedle wartości dolara z roku 2011, wojna w Wietnamie kosztowała USA około 1 tryliona dolarów. USA przegrały tę wojnę na trzech frontach, na froncie wojskowym, domowym i ekonomicznym. Pod koniec wojny społeczeństwo amerykańskie, szczególnie młodzież, było na progu rewolucji z powodu niekończącej się wojny, która nie miała poparcia społecznego. Ludzie przestali wierzyć w „teorię domina”. W końcu prezydent Nixon zrozumiał, że dalsze utrzymanie powszechnego poboru do wojska jest niemożliwe, zakończył obowiązkowy pobór 15 sierpnia 1971 roku. Tego samego dnia prezydent Nixon zakończył wymienialność dolara na złoto, nie będąc w stanie spłacać długów zaciągniętych na prowadzenie wojny w złocie. Od tego momentu dolar stał się tak zwaną walutą opartą na zaufaniu do rządu i systemu amerykańskiego, a nie na rzeczywistej wartości. Powstała możliwość nieskrępowanego druku pieniędzy w celu finansowania braków budżetowych związanych z następnymi wojnami. Ta możliwość stała się powszechna i nawet ubrano ją w nową nazwę: „Financial Easing”, czyli łatwość finansowania.
Dolar rezerwowy podtrzymuje imperialne ambicje
Od przegranej wojny w Wietnamie, zapał do dalszych wojen w odległych krajach zniknął na 20 lat, aż do wojny w Afganistanie, która trwa do dzisiaj, czyli 17 lat, i jej koszt jest porównywalny do wojny wietnamskiej, czyli ponad 1 trylion dolarów.
Kontynuacja wojny w Afganistanie jest możliwa z powodu zlikwidowania obowiązkowego poboru do wojska i zastąpienia go lepiej opłacanymi ochotnikami albo bardzo dobrze opłacanymi żołnierzami kontraktowymi. „Wynalazek” dolara jako waluty rezerwowej zezwala na dalsze finansowanie tej wojny, jak i szeregu innych wojen na Bliskim Wschodzie, w Iraku i Libii oraz utrzymanie baz amerykańskich w 140 krajach. Co najważniejsze, „dolar rezerwowy” tak długo, jak nie jest używany w obrocie wewnętrznym w USA, nie powoduje inflacji, jaka miała miejsce w Niemczech po pierwszej wojnie światowej, a dzisiaj w Wenezueli. Trzeba przyznać, że nie wszystkie pożyczone pieniądze idą w USA na wojsko. Z uwagi na pozbycie się miejscowego przemysłu, co spowodowało stały deficyt w handlu zagranicznym USA, od roku 1984, powstało w USA ukryte bezrobocie i wzrost świadczeń socjalnych dla tej grupy ludzi.
Tego rodzaju metoda utrzymania ładu społecznego ma na dłuższą metę skutki uboczne, jakimi są plaga narkotyków i gangów terroryzujących miasta amerykańskie oraz ponad 10 milionów nielegalnych Meksykanów, podejmujących się pracy, jaką pogardzają urodzeni Amerykanie.
Dlaczego jednak żyje się nam tak dobrze, kiedy jest tak źle?
Jednym z nas żyje się bardzo dobrze, innym mniej, ale w porównaniu do krajów Ameryki Południowej czy nawet Chin, stopa życiowa Amerykanów jest większa niż mieszkańców wielu innych krajów. To zjawisko ma miejsce z powodu życia za pożyczone pieniądze. Pieniądze pożyczają nam kraje, które kupują nasze obligacje pożyczkowe, tak zwane Federal Bonds, które wypuszcza rząd amerykański, aby pokryć niedostatki budżetowe. Dlaczego inne kraje kupują te obligacje, które nie mają pokrycia w złocie? Dlatego że jak na razie dolar amerykański stanowi tak zwaną walutę rezerwową, za którą inne kraje mogą kupić sobie ropę naftową, która jest wyceniana w dolarach. Mniejsze kraje, jak Libia i Irak, które chciały w przeszłości podważyć sprzedaż ropy za dolary amerykańskie, doświadczyły bolesnej lekcji i zmuszone zostały do zmiany ich poglądów na temat wyceniania ropy. Dzisiaj jednak sytuacja jest poważniejsza, jako że Chiny, Indie i Rosja zamierzają handlować między sobą we własnych walutach, a podobne intencje ma także Iran. Militarna interwencja w stosunku do Chin i Rosji nie wchodzi w rachubę z powodu ich potencjału nuklearnego. Nikt nie chce wojny nuklearnej, w której nie będzie zwycięzców. Natomiast istnieje jasno widoczna tendencja podważania wartości dolara przez Chiny i Rosję i jeśli im się to uda, to Ameryce będzie groził krach finansowy na miarę roku 1929 albo głębszy.
Czas na konkluzję
Mam nadzieję, że ktoś w USA zdaje sobie z tego sprawę i że istnieje w USA plan na możliwość takiej katastrofy finansowej, w której nasze oszczędności znikną z dnia na dzień. Zwykle imperia, którym grozi upadek i wewnętrzna rewolta, uciekają się do wojny, jako argumentu scalającego społeczeństwo. Zastanawiam się, kogo dzisiaj USA mogłyby względnie bezpiecznie zaatakować? Może... Iran? Ciekawe jest, że upadek Imperium ZSRS odbył się stosunkowo bezkonfliktowo. Może warto wyciągnąć z tego wnioski?
© Jan Czekajewski
8 czerwca 2018, USA
8 czerwca 2018, USA
Ilustracja © brak informacji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz