Dziś ofiarą wojny o prawdę pada informowanie o tzw. uchodźcach. Jak to wygląda w praktyce, mogliśmy zobaczyć przy okazji relacjonowania gwałtu na Polce we Włoszech. Sformułowanie, że zgwałcili ją uchodźcy, było zamieniane na „czterech mężczyzn z Afryki północnej”.
Diabły nie istnieją
Jednym z głównych zadań diabła jest przekonanie potencjalnych ofiar, że diabły nie istnieją. Wtedy można działać już do woli – pouczał angielski pisarz Carl Staples Lewis w Listach starego diabła do młodego. Na polu działania tajnych służb oznacza to potrzebę przekonania ludzi, że mówienie o zakulisowych działaniach, inspiracjach, dezinformacji i agentach wpływu to teorie spiskowe. A w te – jak wiemy – nie wypada wierzyć. Podobnie postępują dziś firmy public relations i specjaliści od wizerunku polityków, którzy skutecznie manipulują opinią publiczną, ale starają się to ukryć. Warto pamiętać, że komuniści byli tak skuteczni, że na Zachodzie widziano w nich obrońców pokoju, a nie bezlitosnych zbrodniarzy, którymi byli. Podobnie dzieje się w Polsce, gdy ze zwykłych zbrodniarzy tworzy się tragicznych bohaterów historii, z kapusiów – patriotów oszukujących bezpiekę, a ze skorumpowanych polityków – niewinne ofiary służb.
Gdy prawda o agenturalności Lecha Wałęsy zaczęła się przebijać, to lewicowe media próbowały skompromitować tych, którzy ją głosili. Profesor Sławomir Cenckiewicz stał się wnukiem ubeka, który zlustrował dziadka. Odważne stawienie czoła przeszłości rodziny zostało napiętnowane jako działanie w stylu Pawki Morozowa, czyli godne potępienia zaprzaństwo.
Gdy w 2010 r. wydałem Czerwoną mszę Bohdana Urbankowskiego, „ukarano” wydawnictwo wycofaniem książek z powszechnej dystrybucji. Nie było to nic nielegalnego. Ot, prywatne firmy dystrybucyjne odmawiały kolportażu książek. Urbankowski został skazany na zapomnienie, gdyż ośmielił się przypomnieć obecnej lewicy, co robiła w latach 40., 50., 60. Coś, o czym woleliby zapomnieć.
Fałszowanie historii
W Polsce obiektem manipulacji przez lewicę na niespotykaną skalę jest kwestia rozliczeń z okresem PRL-u. Do manipulowania postrzeganiem rozliczeń z przeszłością w naszym kraju wykorzystuje się całe spektrum metod dezinformacji. Trzy z nich zasługują na szczególną uwagę: tzw. części równe, części nierówne i generalizacja. Pierwsza polega na tym, że opinie czytelników lub osób poproszonych o komentarz publikuje się w takich samych proporcjach, niezależnie od ich faktycznej liczby, co nadaje prezentowanej sprawie pozory obiektywności. Metoda druga jest podobna. Polega na tendencyjnym prezentowaniu argumentów jednej strony. O ile więc sondaże nie wskazują na przewagę przeciwników lustracji, o tyle w wielu mediach dominują ich poglądy. Generalizacja z kolei polega na tym, że wnioski z pojedynczych spraw są rozciągane na całość zjawiska. Na przykład społeczeństwo jest przekonywane, że otwarcie archiwów IPN do publicznego wglądu dotknie wszystkich w jednakowym stopniu. W ten sam schemat wpisują się hasła w stylu „wszyscy musieli jakoś żyć”, „cała bezpieka fałszowała archiwa”, „akta IPN są kserowanymi w pośpiechu świstkami”.
Dziś osoby uchodzące w Polsce za autorytety czynią wiele starań, aby skompromitować ideę. Podają przy tym argumenty nacechowane emocjonalnie, a często zupełnie fałszywe. Poznanie prawdy o własnej przeszłości jest nazywane nienawiścią, barbarzyństwem, pogwałceniem godności i praw człowieka. Ujawnione przykłady współpracy z bezpieką są traktowane jako nieistotne i nieszkodliwe. Na historyków, którzy napisali książkę o życiowych losach Lecha Wałęsy, wylewa się kubły pomyj. Próbuje się także wpływać na zagraniczną opinię publiczną. Nieżyjący już prof. Bronisław Geremek, publicznie odmawiając złożenia oświadczenia lustracyjnego, na forum międzynarodowym sugerował, że w Polsce łamane są podstawowe standardy europejskie. Jednocześnie nie wspomniał ani słowem, że w państwach takich jak Czechy i Niemcy przeprowadza się dogłębną lustrację, odkąd tylko komunizm upadł.
Fałszywe oskarżanie liberalizmu
Podręcznikowym przykładem kłamstwa lewicowego jest termin „narodowy socjalizm”. Większość ludzi, nie tylko w Polsce, nie zdaje sobie sprawy z tego, że III Rzesza była państwem socjalistycznym. Gdy w ostatnim czasie tygodnik „Do Rzeczy” napisał „oczywistą oczywistość”, że Adolf Hitler był lewakiem, podniósł się jazgot całej lewicy, od „Gazety Wyborczej” po portal Tomasza Lisa naTemat.pl. Wszystko po to, aby podtrzymać mit, że narodowy socjalizm to ustrój radykalnie prawicowy.
Zresztą to nie dotyczy tylko robienia z nazistów prawicy. W Polsce z podobnym zjawiskiem mieliśmy do czynienia w trakcie ostatnich kampanii wyborczych i wiązało się ono z podziałem na część solidarną i liberalną. Chociaż Polska od 1989 r. plasuje się bardzo nisko w rankingach wolności gospodarczej (jak słusznie zauważył Kazik Staszewski, mieliśmy transformację socjalizmu totalitarnego w koncesyjno-etatystyczny), wszystkie ciemne strony systemu gospodarczego III RP określono mianem liberalizmu. Jak się wydaje, zamierzeniem spin doktorów PiS-u było stworzenie negatywnego obrazu uchodzącej za liberalną Platformy Obywatelskiej jako współodpowiedzialnej za całe społeczne zło transformacji ustrojowej. Samo nazywanie PO partią liberalną także nie do końca odpowiada prawdzie. Jak na ironię, jedyne ekipy w Polsce, które dokonywały obniżek podatków (fundamentalny warunek liberalizmu gospodarczego), to rządy Mieczysława Rakowskiego (jeszcze komunistyczny), Leszka Millera (postkomunistyczny) i Jarosława Kaczyńskiego.
Dziś, gdy rząd PiS ma nadwyżkę budżetową i ewidentnie rządzi lepiej niż poprzednicy z PO, to lewica ma tylko jedno zdanie: to wiocha i należy się jej wstydzić.
Omerta po polsku
W tym szaleństwie poprawności politycznej jest metoda, bo lewicowy terror jest gwarantem patologicznego systemu. W Polsce jest zmowa milczenia dotycząca majątków polityków. W 2001 r. prezydent Warszawy Paweł Piskorski ujawnił, że ma majątek wart 2 mln zł. Piskorski, który całe życie pracował jako urzędnik lub polityk, oznajmił, że dorobił się na giełdzie. Gdy dziennikarze prosili o pokazanie rejestru transakcji, odmówił. Nie poniósł żadnych konsekwencji. Szybko zawarł umowę z żoną o rozdzielności majątkowej i okazało się, że nie ma o co pytać. Do dziś Piskorski jest traktowany jako poważny polityk, podobnie jak Aleksander Kwaśniewski, który również ma rozdzielność majątkową z żoną Jolantą (od 17 maja 1995 r.). Podpisanie dokumentu o rozdzielności majątkowej Kwaśniewski tłumaczył tym, że żona prowadzi działalność gospodarczą. Co ciekawe, prowadziła ją od 1991 r., a Kwaśniewski przypomniał sobie o tym dopiero gdy zaczął kandydować na urząd prezydenta.
Lewicowa choroba
Dlaczego jest tak trudno skazać kogokolwiek we Włoszech – tytułował swój artykuł z 15 marca 2007 r. brytyjski tygodnik „The Economist”. Dziennikarze zauważyli zadziwiającą nieudolność włoskich sądów w skazywaniu polityków i przestępców w białych kołnierzykach (zwykle biznesmenów). Co ciekawe, jedynymi sądami, które w UE mogą się równać z włoskimi pod względem długości prowadzenia rozpraw, są sądy polskie.
Polscy politycy są wobec siebie lojalni niemal tak, jak członkowie włoskich klanów mafijnych. Aleksander Kwaśniewski na informacje, że w 2007 r. nieżyjący już Józef Oleksy wątpił w legalność jego majątku, w pierwszej chwili oświadczył, iż zachował się on jak „kretyn i zdrajca”, a nie jak „kłamca”. Patronat na tą zmową kłamców trzyma właśnie lewica. Tresowanie dziennikarzy i odbiorców w poprawności politycznej ma jeden cel. Pozbawienie ludzi odwagi cywilnej, nazywania białego białym, a czarnego czarnym.
© Jan Piński
1 października 2017
źródło publikacji: „Warszawska Gazeta”
www.warszawskagazeta.pl
1 października 2017
źródło publikacji: „Warszawska Gazeta”
www.warszawskagazeta.pl
Ilustracja Autora © brak informacji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz