Jak zauważył w jednym ze swoich wierszy Czesław Miłosz, koniec świata rozpocznie się w sposób dla nikogo nie zauważalny, no a potem będzie już za późno. Coś może być na rzeczy, zwłaszcza po ostatnim niepodległościowym referendum w Katalonii. Rząd hiszpański od samego początku uważał je za „nielegalne” - ale najwyraźniej nie miał odwagi aresztować jego inicjatorów i wykonawców, tylko się z nimi przekomarzał, co utwierdzało nie tylko ich, ale przede wszystkim – młodych zwolenników „niepodległości Katalonii” w przekonaniu o safandulstwie i tchórzostwie rządu. I kiedy wreszcie nadszedł termin referendum, wysłał do Barcelony policję, która nie bardzo wiedziała, co właściwie ma robić, więc zaczęła pałować entuzjastów niepodległości, co ich tylko rozjątrzyło, a europejskich eunuchów skłoniło do potępienia „brutalności policji”. Nawiasem mówiąc, to referendum było wyjątkowo podejrzane, nawet nie dlatego, że wzięło w nim udział zaledwie 42 proc. uprawnionych do głosowania,
ale przede wszystkim dlatego, że nikt nie kontrolował ani tożsamości głosujących, ani nawet tego, ile kart wrzucają do urny tym bardziej, że część tych kart wcześniej skonfiskowała policja, więc tak naprawdę trudno było utrzymać nad tym bałaganem kontrolę. Tedy w świat poszła wiadomość, że za niepodległością opowiedziało się aż 90 procent katalońskich „suwerenów”, a wobec tak poważnej zastawki zgina się każde kolano; piekielne, ziemskie, a nawet – niebieskie. Komisja Europejska, w myśl zasady: Bogu świeczkę, ale i diabłu ogarek, wprawdzie też uznała katalońskie referendum za „nielegalne”, ale niemiecki owczarek w osobie Fransa Timmermansa jednocześnie przestrzegł hiszpański rząd przed „stosowaniem siły”. Najwyraźniej katalońscy separatyści tylko na to czekali i zapowiedzieli ogłoszenie niepodległości Katalonii w najbliższy poniedziałek. Co rząd w Madrycie im zrobi, skoro „stosowanie siły” ma zakazane?
Oto na naszych oczach zaczyna się realizować koncepcja Europy dwóch prędkości, zgodnie z którą decyzje będą podejmowane w szczupłym gronie załogi „twierdzy Europa” a potem przekazywane do wykonania peryferiom. Najwyraźniej Niemcy po Brexicie dały sobie spokój z podtrzymywaniem pozorów, że „wszyscy ludzie będą braćmi” i przystąpiły do bałkanizowania peryferii, żeby tym łatwiej zmusić je do posłuszeństwa. Na wieść o katalońskim referendum podniosły się głosy nawołujące do zorganizowania podobnej imprezy na Korsyce, w Bretanii, no i oczywiście – w Alzacji. Po kosowskim eksperymencie, kiedy to wymyślono nawet specjalny naród „Kosowerów” (skoro w Polsce były Mazowery, to dlaczego w Kosowie nie ma być „Kosowerów”, nu?), który - powołując się na świętą zasadę „samostanowienia narodów” doprowadził do oderwania Kosowa od Serbii, w ramach prowadzonej przez Niemcy polityki rozbioru już nie „wielkiej Serbii”, czyli Jugosławii, ale Serbii jako takiej, inni pewnie też zechcą spróbować. Toteż bez zdziwienia przeczytałem, że już następnego dnia po katalońskim referendum, z wnioskiem o rejestrację wystąpiła do niezawisłego sądu „Śląska Partia Regionalna”. Nie chce ona żadnej niepodległości, Boże uchowaj, tylko trochę się pobisurmanić regionalnie – ale pamiętając, że wymowni Francuzi zauważyli, iż „l’appetit vient en mangeant” - co się wykłada, iż apetyt wzrasta w miarę jedzenia, to któż zabroni autonomistom pójść krok dalej? Dyć w Katalonii też zaczęło się od „autonomii”! Wprawdzie niezawisły Sąd Najwyższy nie tak dawno pryncypialnie zadekretował, że „nie ma” w Polsce żadnego „narodu śląskiego”, ale kiedy Nasza Złota Pani „zadzwoni sakiewką pomału”, a w dodatku oficerowie prowadzący dopowiedzą swoje, to któż nam zaręczy, że niezawisły Sąd Najwyższy nie zmieni w tej sprawie zdania? Przecież całkiem niedawno tak właśnie zrobił, w zamian za pozostawienie na stanowiskach czyniąc ofiarę z własnych przekonań w sprawie ułaskawienia pana Mariusza Kamińskiego, a wiadomo, że „najtrudniejszy pierwszy krok”. Potem już „wycharknięcie cnotki” przychodzi z coraz większą łatwością tym bardziej, ze i Nasza Złota Pani też nie bez powodu tak się troszczy o stan praworządności w naszym bantustanie. Jeśli tedy zatwierdzony w tym trybie dzielny „naród śląski” powołując się na świętą zasadę samostanowienia... - i tak dalej – to cóż będzie można zrobić zwłaszcza, kiedy nie wolno stosować siły?
W tej sytuacji ze zrobieniem porządku w naszym tubylczym bantustanie Nasza Złota Pani może jeszcze trochę poczekać, zwłaszcza, że zarówno pan Schetyna, jak i pan Budka, porzucili minimum konspiracyjne i otwartym tekstem podczas konferencji prasowej zapowiedzieli koordynowanie spontanicznych protestów. Toteż zwolennicy praworządności właśnie przetrenowali (trening czyn i mistrza!) demonstrację ze świeczkami, a „wściekłe kobiety” z kolei demonstrowały przeciwko „nacjonalizacji macic”, jednocześnie domagając się, by „państwo” na własny koszt zapładniało je w szklance. Logiki nie ma w tym żadnej, ale co tu po logice, skoro „wściekłym kobietom” basuje żydowska gazeta dla Polaków, której współwłaściciel w dodatku podobno daje na te demonstracje pieniądze? Ciekawe, dlaczego staremu żydowskiemu grandziarzowi tak zależy, żeby kobiety należące do mniej wartościowych narodów tubylczych miały maksymalną swobodę w ćwiartowaniu swoich nienarodzonych jeszcze dzieci? Przecież im więcej tych dzieci by się urodziło, tym więcej pieniędzy można by potem było pożyczać im na wysoki procent! Widocznie jednak grandziarz, podobnie jak inni grandziarze, mają jakąś inną, bardziej oryginalną kalkulację, więc żydowska gazeta dla Polaków nie tylko basuje „wściekłym kobietom”, ale nawet puszcza pilotażowe – bo na razie w postaci „listów od czytelniczek” - publikacje przeciwko … menstruacji. Czyżby Janusza Szpotańskiego podczas pisania nieśmiertelnego poematu „Bania w Paryżu” miały wspierać proroctwa? Jedną z postaci tam występujących jest szalenie postępowa księżna Guise: „największe zasię jej marzenie: płci obu zrównać przyrodzenie do tego stopnia, żeby książę także zachodzić musiał w ciążę.” Tutaj święta zasada samostanowienia nakłada się na inną świętą zasadę – mianowicie zasadę równouprawnienia, a z kolei one – na równie świętą zasadę samorealizacji. Najwyraźniej tak to sobie żydokomuna wykombinowała, więc jak może, tak duraczy „wściekłe kobiety”, wypychane dzisiaj do awangardy proletariatu zastępczego. Jak już wszyscy w tej dialektyce się wyćwiczą, to nadejdzie upragniony czas, że wszystkie stare europejskie narody zostaną przerobione na tak zwany „nawóz Historii”, na którym - „jak grzyb trujący i pokrzywa” - będą rozkwitać cudne kwiatki w rodzaju pana redaktora Adama Michnika.
Logiki nie ma, ale musi być
W roku 1968 popularna była anegdotka o Aronku, którego dyrektor szkoły zastał podczas lekcji na boisku. - Dlaczego nie na lekcji? – zapytał dyrektor surowym tonem. - Bo, panie dyrektorze, logiki nie ma – odpowiedział zagadkowo Aronek. - Jak to: logiki nie ma, co to ma znaczyć? - dopytywał się dyrektor. - Bo ja, panie dyrektorze, się zesmrodziłem i pan nauczyciel wyrzucił mnie za drzwi i teraz oni wszyscy siedzą w tym smrodzie, a ja – na świeżym powietrzu – wyjaśnił Aronek. Była to taka aluzja do masowych wyjazdów Żydów z cudnego raju, w którego stworzeniu mieli spory udział – na „świeże powietrze”, czyli – na Zachód.
Ale nie tylko w tej sprawie nie było logiki – bo nie ma jej nadal, a najlepszym tego dowodem jest nie tylko deklaracja JE biskupa Tadeusza Pieronka, według którego mamy z Polsce „dyktaturę”. Warto zwrócić uwagę, że tego rodzaju opinie ksiądz biskup wygłasza udzielając wywiadu, który jest publikowany na całą Polskę i nie obawiając się, że po ogłoszeniu tej rewelacji zostanie zamordowany strzałem w tył głowy, ani nawet – że zostanie aresztowany. A przecież dyktatura, którą pamięta wielu rodaków, a którą pracowicie budował człowiek uważany przeze mnie za prawdziwe nieszczęście dla Polski, czyli Aleksandra Kwaśniewskiego, tym się właśnie charakteryzowała. Mamy zatem dwie możliwości: albo ksiądz biskup Pieronek zaczyna zdradzać objawy zgłupienia starczego, albo nie głupieje, tylko wykonuje jakieś zadanie. Dopuszczam również tę drugą możliwość, bo kiedy byłem naczelnym redaktorem „Najwyższego Czasu!”, dostawałem - podobnie jak inne redakcje - obiegiem z Fundacji Batorego coś w rodzaju sprawozdania finansowego – kto ile pieniędzy od nich dostał, a niekiedy nawet – również na co, albo za co. Pamiętam, że na tej liście płac figurował również ksiądz biskup Pieronek, ale już nie pamiętam, za co konkretnie stary żydowski finansowy grandziarz Jerzy Soros mu płacił. Jestem pewien, że musiały to być jakieś łajdactwa, bo czy stary grandziarz chciałby płacić na cokolwiek innego? Najwyraźniej tutaj też logiki nie ma, ale to jeszcze nic w porównaniu ze świadectwem, jakiego dostarczył niedawny ogólnopolski protest kobiet. Oburzały się one, podobnie zresztą, jak eunuchy z Parlamentu Europejskiego, na kolegę Janusza Korwin-Mikke, który twierdził, że kobiety są mniej inteligentne od mężczyzn – ale oburzenie – swoją drogą, a prawda - swoją. Postulaty wysuwane przez protestujące kobiety pokazują bowiem, że logika jest im całkowicie obca. Z jednej bowiem strony protestują przeciwko „nacjonalizacji macic”, a jednocześnie domagają się, żeby „państwo” je zapładniało – nie tylko na swój koszt, ale w dodatku – w „szklance”, czyli mówiąc uczenie - „in vitro”. Logiki nie ma w tym żadnej – co niestety może wzbudzać podejrzenia, że może kolega Mikke miał rację.
Ale to nie jest jedyny problem – bo wiadomo, że socjalizm bohatersko walczy z problemami nie znanymi w innym ustroju. Skoro tedy „państwo” miałoby zapładniać kobiety, wszystko jedno – „nacjonalizując” im „macice”, czy też nie – to od razu pojawia się konieczność ustalenia, kto w imieniu „państwa” miałby to robić. Przypomina mi się w związku z tym rozwiązanie zaproponowane jeszcze za pierwszej komuny w piosence wojskowej, w której śpiewało się między innymi (cytuję z pamięci), jak to „w powiecie siedleckim we wsi Rozdoliny wzdychają i płaczą po nocach dziewczyny. Nie mają chłopaków, nie mają i basta, wszyscy wyjechali do pracy do miasta! Więc idzie wojsko na dziewczęcy zew, kompania naprzód, kompania śpiew! Twarze roześmiane i mocne ramiona, alarm odwołany, sprawa załatwiona!” - zaś ostatnia zwrotka rozwiewała wszelkie wątpliwości: „Maszeruje wojsko na wszelaki zew. Kompania naprzód, kompania śpiew! Z każdej sytuacji wyjdziemy obronnie, wojsko nasze czuwa, szkolone wszechstronnie!” Kto wie, czy złowrogi minister Macierewicz, rozbudowując bataliony obrony terytorialnej, nie ma właśnie takiego celu na myśli, a jeśli tak, to jestem pewien, że rząd, zwłaszcza w miarę zbliżania się terminu wyborów, przychyli się, przynajmniej do niektórych postulatów wysuwanych przez „kobiety”, i w ten sposób wytrąci panu przewodniczącemu Schetino i jego kolaborantowi w osobie groteskowego pana Borysa Budki, ostatni atut.
Niemcy się jednoczą – Hiszpania rozpada?
Mamy w Europie dwie występujące jednocześnie sprzeczne tendencje. Z jednej strony Niemcy się „jednoczą” i chociaż jest to proces nader rozciągnięty w czasie, to przecież kiedyś musi się zakończyć – choćby po to, by uczynić zadość praworządności – bo na razie stan prawny wynikający z art. 116 niemieckiej konstytucji nie pokrywa się ze stanem faktycznym. Skoro jednak „cała Europa” taki nacisk kładzie na praworządność, na przykład w Polsce, no to prędzej, czy później praworządności stanie się zadość – jak nie w taki sposób, to w inny. Ten art. 116 niemieckiej konstytucji stanowi o tym, kto jest Niemcem – że Niemcami są mianowicie osoby, które „znalazły przyjęcie” na terytorium Rzeszy Niemieckiej w granicach z 31 grudnia 1937 roku. W sensie prawnym zatem tamta granica nadal istnieje, podobnie jak inne wirtualne granice. Na przykład aż do 1917 roku istniała wirtualnie granica polsko-rosyjska sprzed I rozbioru w postaci ustanowionej jeszcze przez Katarzynę tzw. „czerty osiedłosti” to znaczy – linii osiedlenia, na wschód od której w zasadzie nie wolno było osiedlać się Żydom, podobnie jak teraz – granica niemiecko-niemiecka, na wschód od której nie można przesuwać zachodniej broni jądrowej, ani zakładać stałych baz NATO. Zatem i wirtualna granica Rzeszy nie jest niczym oryginalnym, ale skoro istnieje wirtualnie, to kto wie, czy pewnego dnia, zwłaszcza na fali walki o praworządność, nie zaistnieje rzeczywiście? Ale nie o tym chciałem pisać, tylko o przeciwstawnych tendencjach. Oto z jednej strony Niemcy się „jednoczą”, a z drugiej – forsowana jest w Europie polityka „regionalizacji”, to znaczy – rozbijania istniejących dotychczas unitarnych państw na „regiony”, które – nawiasem mówiąc – przeważnie nie pokrywają się z granicami państwowymi, tylko tworzą jakby przyszłe prowincje, albo bantustany przyszłego europejskiego imperium. Warto jednak zauważyć, że polityka regionalizacji nie wszędzie jest forsowana, ani nawet popierana. Oto kiedy przed laty, z inicjatywy Ligi Północnej, od Włoch próbowała odłączyć się „Padania”, to wzbudziło to żywiołowe protesty nie tylko we Włoszech, co byłoby nawet zrozumiałe – ale i w innych państwach. Przeciwko secesji „Padanii” opowiedziała się nawet Stolica Apostolska – chociaż sama ma na obszarze Italii status eksterytorialny. Natomiast w takiej Wielkiej Brytanii – aaa, to co innego; separatyzmy są popierane czy to szkocki, czy walijski – aż całkiem niedawno sama królowa Elżbieta, słysząc, że rząd Szkocji chciałby mimo Brexitu nadal pozostać w Unii Europejskiej, delikatnie przypomniała, ze koronowała się na królową Zjednoczonego Królestwa, a nie Anglii. Jeśli wziąć pod uwagę, że armia brytyjska należy do królowej (pułki noszą nazwy: „Własny Jej Królewskiej Mości Pułk...” - i tak dalej, podobnie jak okręty brytyjskiej floty, których nazwa poprzedzona jest literami HMS, co oznacza Jej Królewskiej Mości Okręt), to to delikatne – poprzednie było zdaje się 300 lat temu – przypomnienie ma swój ciężar gatunkowy. W Polsce jest jeszcze inaczej; państwo niby ma charakter unitarny, ale mamy i „języki regionalne”, które mają status drugiego języka urzędowego, a pan dr Jerzy Gorzelik („z obfitości serca usta mówią”) razu pewnego wygadał się w telewizji, że w roku 2010 Polska będzie państwem federalnym. Kto wie – może i będzie, zwłaszcza gdyby na pozycję lidera politycznej sceny w naszym bantustanie powróciła ekspozytura Stronnictwa Pruskiego. Czy ktokolwiek ma wątpliwości, że pan Schetino, nie mówiąc już o panu Budce, potrafiłby czegokolwiek odmówić Naszej Złotej Pani Adolfinie? Na razie nikt o tym nie mówi na tej samej zasadzie, że w domu wisielca nie wypada rozprawiać o sznurze, więc Umiłowani Przywódcy starszą dzieci zimnym ruskim czekistą Putinem, który, mówiąc nawiasem, sprawił im srogi zawód, powstrzymując się przed zajęciem Estonii – co miało być celem zakończonych niedawno manewrów „Zapad” na Białorusi.
No a teraz z kolei padło na Hiszpanię, gdzie – szczerze mówiąc nie wiadomo, czy odbyło się referendum w sprawie niepodległości Katalonii, czy się nie odbyło. Odpowiedź na takie proste pytania wcale nie jest łatwa, skoro nawet Sąd Najwyższy naszego bantustanu, który na podstawie konstytucji powinien znać odpowiedzi na wszystkie – proste i nawet krzywe – pytania, nie potrafił odpowiedzieć na proste pytanie, czy pani Julia Przyłębska jest, czy może nie jest prezesem Trybunału Konstytucyjnego. Toteż nic dziwnego, że i my nie wiemy, czy to referendum się odbyło, czy nie. Rząd hiszpański, który tę inicjatywę uznał za „nielegalną”, jednak nie aresztował inicjatorów referendum pod zarzutem podstępnej próby oderwania części terytorium – więc pewnie sam nie jest pewien, czy to referendum jest legalne, czy nie – a skoro tak, to czyż możemy wiedzieć, że się odbyło, albo i nie odbyło? Inna sprawa, że te rządy to banda tchórzliwych gówniarzy, co zresztą wygarnął im pewien Norweg stojący przed sądem: „nawet zabić mnie nie potraficie” - powiedział zbaraniałemu niezawisłemu sądowi. Toteż nic dziwnego, że i w naszym bantustanie rząd nie ośmiela się tknąć jurgieltników, którzy nawet nie próbują konspirować finansowania ich z zagranicy, tylko – jak np. pan Sławomir Sierakowski – chwalą się tym publicznie, zapewne w przekonaniu, ze to właśnie gwarantuje im bezkarność. W takiej sytuacji tylko patrzeć, jak i u nas pojawią się zwolennicy federalizacji państwa i nawet zaczną wygrywać wybory samorządowe. Zresztą – dlaczego mieliby dopiero się „pojawić”, skoro przecież już mamy pana Adamowicza na stanowisku prezydenta Gdańska, który właśnie zdobywa palmę męczeńską, ciągany przed oblicze komisji, pod przewodnictwem Wielce Czcigodnej panny Wassermann badające aferę Amber Gold? Jak tak dalej pójdzie, to zirytowany prezydent Adamowicz przyłączy Gdańsk do Rzeszy i komisja będzie mogła mu co najwyżej „skoczyć” - bo co Sejm może zrobić komuś, nad kim parasol ochronny trzymają stare kiejkuty? Toteż jedyne co wiemy na temat referendum w Hiszpanii, to to, ze ponad 700 osób zostało tam rannych w ulicznych przepychankach – ale ani jedna nie została zabita. Widać, że ani hiszpański rząd nie jest na tyle przekonany o konieczności utrzymania integralności Hiszpanii, żeby kogokolwiek z tego powodu zabił, ani też zwolennicy niepodległości Katalonii nie są do tej idei przekonani na tyle, by dać się za nią zabić. Toteż wypada nam poczekać, czy dajmy na to Niemcy uznają niepodległość Katalonii, a Komisja Europejska przyjmie ją do Unii – bo przecież chyba nie pójdą w tej sprawie do niezawisłego sądu – żeby sprawę przynależności Katalonii do Hiszpanii rozstrzygała w Luksemburgu grupa przebierańców?
...
Ilustracja © brak informacji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz